żych szkół na nauki pójdzie, tak samo, jak po szosie do miasteczka chodził, tylko, że wtedy nie po dwadzieścia, ale po sto kroków liczyć będzie, bo to wielka droga jest, i wielkie szkoły, i wielkie nauki. A kiedy mówił, rozszerzały mu się oczy bure, a długa twarz dziobata jeszcze się dłuższa robiła.
Razem ze mną, z tej samej ławki, wychodził zwykle Kubuś Nowotny. Tegośmy przezwali «swoboda;» choć to on, prawdę rzekłszy, do sroki bardziej podobnym był, niźli do swobody, bo jeszcze w ławce przed wyjściem podkulał jedną nogę, a skacząc na drugiej, zbierał książki, zapinał spencerek, kładł czapkę i tak już całą drogę tym trybem przebywał. Tylko, że od szkoły do słupa skakał na prawej, a od słupa do huty, gdzie ojciec jego palaczem był, na lewej nodze.
Był to najgrzeczniejszy chłopiec z całej szkoły. Czy kto szedł, czy jechał, babie nawet po żebrze idącej kłaniał się swoją małą, zieloną czapeczką i mówił uprzejmie «dzień dobry,» lub «dobre południe», ani na chwilę nie przerywając przytem swojego skakania.
Zdarzyło się, że która z dziewczyn upuściła co za sobą; jako, że to dziewczyny jedna w drugą niezdary są, i stu kroków nie przejdzie żadna, żeby czego nie puścić z ręki, natychmiast Kubuś nadskoczył, podjął, podał, czapeczki nawet uchylił, choć to nie było u nas we zwyczaju, żeby się przed dziewczynami płaszczyć. One go też nie lubiły i ramionami na niego ruszały. Taki drugi, co je dobrze wyszturchał, większe łaski miał.
Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/221
Ta strona została uwierzytelniona.