Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.

A już dziad sygnować zaczął i ksiądz do kropienia szedł; więc stary Matus dał koniom po bacie, zajechaliśmy, trumnę zdjęli, niesiemy. A wykopali Julkowi dołek w drugim rogu cmentarza, pod samym murem, tam gdzie sosna. Piękne miejsce miał. Idziemy, dziad z krzyżem okrąża bokiem, a przed samą trumną Stasiek i Franek, trzymając się za szyję, maszerują szeroko po zapadłych, wysoko trawą porośniętych grobach. Trójki się też nasze rozsypały, idą jak która może drogi dostać, okrążają krzyże, utykają na kamieniach, ale się żadna nie puszcza. A jakże, porządek był do samego końca.
Dziad pieśń łacińską zaczął, my za nim; który tam niebardzo potrafił, to ministranturą dołożył i dobra.
— Halt! — krzyknął za siebie Stefek, bo nas napierali z tyłu, a już na mnie uderzyła woń surowej ziemi.
Szła ku mogile swojej Julkowa trumna coraz bliżej, czarna i cicha, tylko się nieco nad głowami naszemi chwiejąca, że pary nierówne były. A w tem podniosłem oczy. O jakie dziesięć kroków przed nami, tuż nad Julkowym dołkiem, stała Bronka, jakoby wiatrem przywiana, ledwie jej się te bose nogi ziemi trzymają. Chuścina ze wszystkiem na kark spadła, włosy się rzuciły po szyi, po twarzy, obie ręce przed sobą trzyma, jakby niemi zaraz w powietrze uderzyć miała, głowę na lewo, na prawo obraca, oczyma drogi szuka, właśnie jako ta łaska, kiedy ją kto sidłem nakryje, a ona tylko ugląda, którędyby uszła.