Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/259

Ta strona została uwierzytelniona.

— Z chlebem?... Podnosi oczy, uśmiecha się, pokazuje drobne zęby i kręci głową. Całe zalęknienie opuszcza go natychmiast, gdy usłyszał, że do niego tak mówią, jak we wsi. Ale to, że go o chleb pytają, wydaje mu się poprostu zabawnem. Zkądżeby oni chleb wzięli, kiedy tam chleba nie było?. Do «puklidu»[1] baby nie chowają chleba. Jak chleb jest, to go chowają do bodni, albo w inne «babie kłaże», a w puklidzie, zkądby?...
Chleba i nie pieką teraz nawet, we wsi żyta mało. A toby Pan Jezus dał, żeby na siew nie brakło...
Nie wypowiada tego wszystkiego. Gdzie, nie śmiałby i wstyd by mu było, ale myśli w sobie to wszystko, uśmiecha się i precz kręci głową. Pan obrońca nie nalega. Zna on widać doskonale ten uśmiech poleszuka przeczący; wie, że słowem zełgać zełże, ale takim uśmiechem nigdy.
— A kiedyżeś ty chleb ostatni jadł? — pyta nagle, zwróciwszy się do chłopca.

Ustim podnosi głowę i zaczyna przypominać sobie. Jest chudy i długi: podniesiona głowa robi go dłuższym jeszcze. Wyciągnięta szyja jest tak cienka, iż zdaje się biczem przetrzasnąćby ją można; z za rozpiętego kołnierza koszuli widać głębokie doły obojczykowe, na brodzie i dolnej szczęce skóra tak przyschła, jak u starego człowieka. Liczy najpierw na dnie, ale tych jest za wiele, nie idzie mu jakoś; zaczy-

  1. Puklid (pokład) mała przybudówka u chaty z osobnym, nie zasłaniającym szczytowego okienka dachem.