na tedy liczyć na niedziele, ale i to mu nie idzie. Rozpoczyna raz jeszcze, głośno i liczy na jarmarki. Tak, teraz dobrze! Teraz wie, kiedy to było! Teraz pamięta... Dziecięca, żywa wyobraźnia odtwarza przed nim całą tę chwilę z zupełną dokładnością.
— To było na dwa jarmarki przed tym, co był ostatnim, to było na Pyłypa... Matka przedała wełny a kupiła chleba. Dwa bochny kupiła i kukiełkę dla Zochfijki od sąsiadów jeszcze... Chleb pachniał... W zapasce go niosła, a on przy matce biegł... Szli prędko, bo się słonko za «chwozdok»[1] chylało... Tyt Żeliznyj pod rozświetnią[2] trojnił[3]. Idziem, tak matka mówi: Sława Bohu! Tak Tyt odrzekł: wo wik[4] i pyta: A co niesiesz, Chwyłyna? A matka: chleba a to kupiła! A Tyt: Cóż ty wesele robisz, że chleb kupujesz? Tak matka na to: Jużcić że wesele! Jak je chleb to je i wesele! Roześmiała się: Hej jarmark! Hej Pyłypok! A Tyt: Czomu ne szałyty, koły prystupaje? I zaraz zaczął pokrzykiwać: A nu małyj! A nu krasyj! Bo tam pod rozświetnią potajnik[5]. Koło potajnika i na woły ciężko. To my wtedy ostatni chleb jedli!
Mówił to powolnym, dość cichym, jakby zmęczonym głosem. Sam ten głos świadczył, że jarmark na Pyłypa dawno był już, dawno...
Obrońca nie przerywał chłopcu. Możnaby nawet mniemać, że gadania tego wiejskiego poganiacza