— Widzę wzruszenie wasze, moi panowie. Ale raczcie się uspokoić, proszę!
— Tem narzędziem występku nie jest ani topór, ani siekiera, ani nawet kozik albo dłutko, jest to prosty... nie, mylę się!... jest to zakrzywiony patyk! Patyk, jakim każde drzwi w poleskiej chacie otworzyć można, kładąc go w otwór i podważając drewniany skobelek, zamykający ją z wewnątrz. I czy chcecie wiedzieć, panowie, jaka ręka, jaka siła władała tem narzędziem występku?
Odwrócił się, uchwycił Ustima za ramię, podciągnął w górę łatany rękaw jego świtki i grubej, niedobielonej koszuli, i obnażywszy rękę chłopaka, tak niemal cienką, jak wierzbowa witka:
— Oto jest to potężne ramię! — zawołał głośniej może, niżby przystało przed tak dostojnem zebraniem.
Nagle pochylił się ku chłopcu żywym ruchem i patrzył na gęste, czerwone bąble, które pokrywały cienką jego rękę.
— Heto szczo? — zapytał stłumionym głosem.
— Prusy skusali! — odrzekł Ustin z głębokim spokojem.
Oczy pana adwokata błysnęły ciemnym żarem. Przez chwilę trzymał je wbite w znędzniałą twarz dziecka, z dziwną mieszaniną uczuć sprzecznych, z dna duszy dobytych, odwrócił się potem do stołu, rozszerzył usta jakby do uśmiechu i rzekł obojętnym, nieco drżącym głosem:
Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/263
Ta strona została uwierzytelniona.