Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

Była sofka, był stół, krzesła dwa, było łóżko, siennik, poduszka skórzana, ze wszystkiem porządnie. Zaraz chustką okno zawiesiłam, bo podwórko małe, szyba w szybę do sąsiadów, na drzwi też, że były szklane w korytarz, fartuszek za firankę obróciłam, zamiotłam czysto pięknie, śmiecie w piecyku spaliłam i dobrze. Książek nawet jeszcze kilka zostało po tym studencie, więc tak ze wszystkiem, proszę pani, było przyzwoicie, porządnie. Z matki tom zaraz przy moście te hadry żebrackie ściągnęła, okrycie z siebie zdjęłam, włożyłam na nią, a sama się chusteczką włóczkową odziałam. Chciałam z temi łachami do rzeki, ale mi matka wyrwała, w węzełek zwinęła i pod okrycie... Niech tam! — myślę — i tak zostało. Tej pierwszej nocy, tom matkę u maglarki jednej pomieściła, a sama poszłam na Senatorską aż do znajomych tapicerów... Bardzo porządni ludzie... Ona obywatelska córka i pensyę w Kielcach kończyła. Od rana zaraz obleciałam po paniach, gdzie mi tam jeszcze co za robotę zostało, pozbierałam, i ten pokoik, proszę pani, wzięłam. Nie wiem nawet, czym tego dnia jedną bułkę zjadła, tyle było za tem za owem, biegania. Matce tylko zgotowałam herbaty, kupiłam serdelków, chleba. Ale kiedym, proszę pani, wieczorem spojrzała, tu matka w łóżku biało zasłanem, tu wszystko pozatykane, nikt mi w okno, ani we drzwi nie patrzy, tu lampka się świeci, to jakby po najlepszym obiedzie, tak się tam na tej sofce skuliłam i tak miło spałam!
Nazajutrz, ledwo dzień, wyczesałam matkę ładnie, oblekłam czysto, spódniczkę jej swoją ciepłą dałam,