Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/274

Ta strona została uwierzytelniona.

zmarszczka, złotawe źrenice pięknych, podłużnych oczu ani się zapaliły, ani przygasły. Ostrzejsze tylko i bardziej nerwowe były może poruszenia szczupłej, długiej ręki, głos tylko był suchszy i twardszy.
Panowie z za stołu wychodzili do obocznej izby. Oddalano się dla sformułowania pytań, które miały być stawiane przysięgłym.
Sąd oddalał się poważnie, uroczyście, zwolna; panowie szli jeden za drugim, stosownie do godności i urzędu.
Ale obrońca patrzył za nimi z właściwym sobie uśmiechem; dostrzegł go pan prokurator i dobrodusznie zakołysał głową:
— Taki u niego, duszeczki, prokurorska mina! a?..
W sali tymczasem wszystko odetchnęło jakby, zakołysały się głowy, poruszyły oczy, rozplotły złożone ręce, rozprostowały grzbiety i kolana.
Małe szepty szły ławą świadków, jak mały wiatr polem, niepokojąc je zlekka i ulotnie; łyczkowa tabakiera znów się wynurzyła z kieszeni którejś kapoty. Ale Did swoją brzozówkę już w ręku trzymał i trzęsąc głową, częstował w kolej siedzących, wkupując się niejako tym sposobem do towarzystwa. Tabaka była mocna, licho wie czem zaprawna, ludziom zaczęło okrutnie w nosach kręcić, więc się mile ku dziadowi mieli i zaraz mu się z brzeżka ławy umykał ten i drugi.
Pan obrońca na swoim stołku nudził się widocznie. Może drzemał nawet. Przynajmniej tak się zda-