czepeczek ze szlareczką, kołnierzyk świeży, czysty, schludnie, biało, ażem ją ucałowała.. Moja mamo najdroższa — mówię — niechże tu marna spokojnie sobie siedzi! Dwa serdelki jeszcze są, chleb jest, herbata jest, niechże mama sobię zagrzeje, zje, chce, to sobie mama poczyta, chce, to się prześpi, aby okna nie otwierać i żadnych znajomości tu z tą hołotą!... Na wszystko mamę proszę o to, żadnych rozmów, żadnych gawęd, nic! Jak przyjdę, to sobie pogadamy, to się mama rozerwie, a teraz sobie siedzieć cicho, sza! Ucałowałam ją raz jeszcze w ręce, w głowę, bo to zawsze było jak dziecko... Poszłam. Tak mi Bóg poszczęścił, proszę pani, żem już zaraz na ten dzień szycie u pani naczelnikowej dostała... Szyję ja, proszę pani, pod oknem, w stołowym pokoju, a sama się do siebie uśmiecham, tak mi na sercu letko, tak mi tylko te godziny migają. Przyszedł obiad, nieznacznie tam w papier i w chusteczkę kawałek pieczeni ze swego talerza schowałam; dzieci dużo, wszystko to się przepycha, krzyczy, nikt jakoś na mnie nie patrzył, myślę, dla matki będzie. Przyszedł wieczór, chciała mi pani naczelnikowa drugą szklankę herbaty nalewać, podziękowałam, cukier tylko i bułeczkę do kieszeni, i do domu. To jakby mi skrzydła wyrosły, proszę pani, takem do tego domu leciała. Wchodzę w bramę, nic! Wchodzę na korytarz, a tu stoi kupa bab, matka między niemi, drzwi od stancyi otwarte, i rozmowa za pan brat, aż głucho!...
Jakby mi nogi, proszę pani, podciął, jakby na mnie ukropem chlusnął! Idę, matka mnie nie widzi, i precz
Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.