rozpowiada, a to, że córka ze szpitala wyszła, a to, że do szycia chodzi, a to, że ciężko... Tak tylko zęby ściełam, zmrużyłam oczy, przeszłam jakby nigdy nic, i dopieroż z proga:
— Mamo, proszę do pokoju!
Zatrwożyła się, idzie... Tak ja drzwi zamknęłam i do matki:
— To mama tak się szanuje?... — mówię. — To mama tak mój honor ceni? To mama takich znajomości szuka? Takiego towarzystwa? — mówię. — Jak mama się nie wstydzi — mówię — takim babom ordynarnym rozpowiadać, że ja do szycia chodzę, żem w szpitalu leżała?... Co komu do tego, gdzie ja chodzę? Ja mogę chodzić jako nauczycielka — mówię — albo do towarzystwa, albo do znajomych! Co mają ludzie wiedzieć? Co się im opowiadać? I komu to, komu? Nie mówię jakiej osobie z edukacyą, z porządnego stanu, ale takiej hołocie, ordynarnej, ciemnej!...
A matka:
— A kiedy prawda, córko! kiedy prawda?...
To co, że prawda! — mówię. — Jak bieda to ją zakryć, zataić, ale nie przed ludźmi z nią wyjeżdżać! Wstyd!
Tak już matka ani słowa. Siadła na łóżku, westchnęła sobie, siedzi.
Chodzę ja po pokoju, już mi się ten gniew w żal obrócił, już bym do matki leciała w ręce ją całowała, aż mnie porywa... Stanęłam przy oknie, sparłam czoło o szybę, a we mnie akurat jakby co mówiło: Nie będzie tu dobrze, nie! Nie będzie tu tej spokojności, com sobie myślała, nie!...
Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.