Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/299

Ta strona została uwierzytelniona.
I.
Podług księgi.

Był dzień jesienny, cały złoty i modry od gasnącego słońca i cichej pogody. Około trzeciej popołudniu, przed gmachem więziennym zatrzymał się wóz z kapustą.
— Bra-ma!... Bra-ma!... — krzyknął przeciągle parobek, siedzący na nim w czerwonym lejbiku i samodziałowym spencerze.
Nikt się jednak z otwieraniem bramy nie kwapił.
— Bra-ma!... — krzyknął znów parobek i zaklął, bo mu się konie kręcić zaczynały.
Chwilę trwała cisza. Nikt bramy nie otwierał.
— Nada głośnieje! — przemówił flegmatycznie sołdat, stojący przed budką na warcie.
— Bra-ma!... — wrzasnął parobek z całej swojej siły.