zlekka głos jego i oczy mgłą wilgotną zaszłe, pobudzały do skruchy wszystkich, którzy się już do winy przyznali.
Ztąd uważany był za urzędnika prawdziwie użytecznego, a to uznanie zasług pobudzało go do nowych wysiłków krasomówczych.
Tym razem wszakże wymowa pana nadzorcy nie znalazła odpowiedniego zastosowania. Cygan bowiem zaraz po egzekucyi swojej stracił przytomność, a potem wpadł w taką gorączkę, że go jeszcze tej samej nocy do lazaretu przenieść musiano.
Leżał tydzień, leżał dwa tygodnie, pluł, kaszlał, kwękał, skarżył się że go w piersiach, to w plecach kłuje i wychudł strasznie. Zwlókł się nareszcie ze swego tapczana i pochylony, zestarzały, więcej do cienia niż do człowieka podobny, pod numer poszedł. Ale tu pogorszyło mu się raptownie. Dostał dreszczów, gorączki, krew mu się ustami rzuciła, aż trzeciej coś nocy umarł nad ranem, nie obudziwszy ani jednym jękiem żadnego ze swoich sąsiadów.
Teraz dopiero zaczęto przebąkiwać, że Wiewióra zanadto mu «dołożył.» Młodsi zwłaszcza «frajery,» których zwykle recydywiści we wzgardzie i poniewierce mają, burzyli się po kątach.
— Jużci to nie po katolicku tak człeka zbić, żeby go aż ubić — mówił jeden.
— Przecie go nie ubili na piękne...
— Nie ubili na piękne, ale w nim wszystkie wątpia[1]
- ↑ Wnętrzności.