Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/318

Ta strona została uwierzytelniona.

Mury tu za to mówią, zwieszają się ściany, w długich korytarzach słychać szept stłumiony. Kto za tym głosem iść może, dochodzi czasem bardzo ciekawych rzeczy.
Me znaczy to bynajmniej, aby z ludźmi tutejszymi mówić nie było warto. Owszem. Ale w rozmowie takiej trzeba uważać bacznie na dwie rzeczy. Na to, czego ci nie mówią i na to, o czem zadużo mówią. Gadatliwość bowiem służy tu często ku tym samym celom co i milczenie, a kancelaryjna władza jest jak gdyby obliczoną na zatarcie jakichś cichych głosów, o których nie wiedzieć, czy są słowem, czy westchnieniem. To też przy zwiedzaniu więzienia szczególniej złudzeń słuchowych wystrzegać się należy.
To, co tu jest do zobaczenia, krótkowidz dojrzeć może; ale tylko subtelne ucho dosłyszy to, co dosłyszeć trzeba.
Najważniejszą ku temu przeszkodą jest uprzejmość samego zarządu. Gdy wejdziesz, a raczej gdy się przekonają, że wejścia twego uniknąć nie podobna, stajesz się natychmiast przedmiotem niesłychanej, ojcowskiej niemal pieczołowitości i prawdziwie rycerskich względów. Sam «wielmożny» wybiega do przedsionka cię witać, sam cię do kancelaryi wprowadza, sadowi, uśmiecha się, zaciera dłonie i zapewnia, że jest z przybycia twego najszczęśliwszy. We wszystkiem tem co mówi, znać pewne roztargnienie. Przewraca papiery, szuka kluczy od biórka, skinieniem ręki odprawia strażnika, zaledwie stanął we drzwiach i usta otworzył, przyczem oczy jego odby-