— A czemu nie? — mówi. — My jeszcze gorsza od nich hołota — mówi — bo tam z nich każdy na jakimś procederze siedzi, a my co?
— Słucham ja, proszę pani, a jakby mnie kto po sercu krajał...
— To czemu — mówię — na pensyę mnie było dawać, czemu mnie było edukować? Bom chodziła coś przez rok blisko na pensyę, proszę pani, na Leszno.
A matka:
— Ojciec cię dawał, nie ja! Ojcu się tej parady, nie mnie, chciało! A to też ta pensya, to zaguba twoja! Ze wszystkiem ci te honory w głowie przewróciły... Co teraz z pensyi masz?
— To, proszę pani, mało we mnie dusza nie omdlała! To te słowa, proszę pani, tak mi się wydawały, jak te kamienie w bajce... Co matka jedno rzuci, to jakby na milę drogi odemnie się oddaliła. Tylko, że w bajce od tych niemych murów oddalenie było, a tu od serca żywego... To jakby we mnie kto żyły pruł, rozciągał, coraz dalej, coraz dalej, na jakiś inny świat... To matka tam, a ja tu... Już mi i w oczach ciemnieje, i coraz mniejsza się zdaje, już jej mało co i widzę... Tak się oddalała odemnie, tak precz szła...
Aż mnie trąci matka i mówi:
— A kolacya, córko?
To ten głos tak do mnie szedł, jakby gdzie przez wielką wodę huczącą... A to te myśli tak huczały we mnie, proszę pani!
Tak podniosłam się, wstrząsłam się i jak błędna
Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.