Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/321

Ta strona została uwierzytelniona.

bić nie da, bo to zatwardziałe dusze, z któremi czego on sam nie zrobił, tego już nikt nie zrobi!
Ale możebyś chciał najpierw zobaczyć ogródek? Nie? Wolisz gmach oglądać? Naturalnie, każdy ma swój gust. Chociaż ogródek jest ciekawy, bardzo ciekawy. W inspektach są już nawet rzodkiewki. A gdy to Wielmożny mówi, oczy jego biegają po twojej twarzy z niezmierną szybkością. Gdyby mógł, przebiłby cię na wylot spojrzeniem. Wchodzi wreszcie strażnik i w milczeniu staje w progu. Wielmożny rzuca na niego wzrok pytający. Strażnik skłania głowę. W tej chwili pan Nadzorca zaczyna rozmowę o pogodzie, wypowiedziawszy kilka zupełnie uzasadnionych poglądów na jej stan obecny i nagle przerywa sobie od niechcenia pytaniem, czy życzysz już zacząć swoje oględziny. Pytanie to postawione jest z mistrzowską obojętnością.
Naturalnie okazujesz zupełną gotowość. Strażnik drzwi otwiera, wychodzisz, a za tobą wychodzi Wielmożny.
Okazałbyś się zupełnym gburem, gdybyś nie pochwalił czystości schodów i korytarzy w tej samej chwili, w której uderzy cię na nich woń stęchła i o mdłości przyprawić mogąca. Nie skłamiesz. Podłogi są istotnie czyste.
Na schodach spotykasz więźnia, czołgającego się na czworakach ze skorupą w ręku, którą skrobie stopnie.
Zobaczywszy «Wielmożnego,» więzień zrywa się,