Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/326

Ta strona została uwierzytelniona.

ce, wyprowadza cię do sieni, do schodków, do powozu, którego drzwiczki sam zamyka za tobą.
Jeśli w drodze konie cię nie poniosą i karku nie skręcisz, znaczy to, że nie wszystkie, choćby też najszczersze życzenia ludzkie Opatrzność spełnić pośpiesza.
Łatwo pojąć, że choćbyś zrobił sto podobnych wizyt, pożytek z nich będzie taki właśnie, jak gdybyś na ulicy przed więziennym gmachem stanąwszy, murom się jego przyglądał.
Na szczęście, masz więcej cierpliwości, niźli pan Nadzorca, a także więcej czasu.
Długo wszakże trzyma się to w mierze.
Za drugiej, za trzeciej bytności twojej taka sama scena w kancelaryi, tak samo Wielmożny prowadzi cię na schody i pod numery, takie same miewa z powodu przyjścia twojego kazania i tak samo zaprasza cię na flaki.
Aż zdarzy się wreszcie, że go odwołają na drugi koniec korytarza, gdzie się pierzarki pobiły, a ty zostajesz sam na pięć, na dziesięć minut. Innym znów razem zatrzymuje się Wielmożny, lub wybiega dla rozprawy z dostawcą grochu i sadła. Jeszcze innym wypadają właśnie «widzenia.» Co w takich razach jest najpocieszniejsze, to usilne przeprosiny jego, że cię musi «na chwilkę samego zostawić.» Tak, na chwilkę tylko. Ale byłbyś bardzo niezręcznym, gdybyś z chwilek takich skorzystać nie potrafił.
Drogą, na której tu wszystko zrobić można, jest droga powściągliwości i umiarkowania. Przede-