przez stancyę idę. A co na matkę spojrzę, to mi się taka obca jakaś zdaje, jakbym się przez tę chwilę sierotą została! A tak mi pusto na sercu, proszę pani, tak pusto, że nawet sobie nic myśleć nie mogę. Tylko czuję jakby mnie kto w dół, w studnię ciemną pchnął... Tom już i jeść nie mogła, i jeszczem się smutniejsza położyła tej nocy, niż wczoraj. Nic, tylko się do tej ściany tulę cała we łzach i szeptach: sierota ja! sierota! A nieprawda! Kiedym zrana do szycia szła, tom się ze trzy razy od proga wracała, żeby matkę żegnać, tak mnie sumienie uwierało, tak sobie rady nie wiedziałam, żem ją w sercu pochowała jakby... Już nawet taka mi myśl przyszła, żeby cały ten dzień zostać z matką, posługiwać jej, na spacer z nią gdzie iść, tobym się potem pani naczelnikowej wymówiła jakoś...
Wracam ja się z tem odedrzwi raz jeszcze, a matka:
— Idź już, idź córko! A proś znowu, żeby ci tam co z obiadu dali!
Jakby we mnie warem lunął! Już mnie i ta chęć odeszła zaraz. To mnie matka, proszę pani, tak mogła sądzić, że jabym, ja, proszę pani, o resztki z obiadu prosiła?.. To matce nie przyszło do głowy, że ten kawałek pieczeni, com go tamtego dnia przyniosła, to był mój, z mego talerza schowany, zarobiony szyciem. To myślała, że wyproszony, wyżebrany, i tak go spokojnie, z tym wstydem moim razem, jadła?.. Jeszcze chwaliła?.. Zatrzasłam drzwi, żeby już słowa nie rzec, i tylkom się na schodach sparła i jęknęła głośno.
Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.