Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/337

Ta strona została uwierzytelniona.

zwrócony, ze zbiegniętemi brwiami na pięknem, białem czole. Oczy mu się paliły, krew podeszła do skroni, w całej postaci znać było gniewne wzburzenie. Po chwili wszakże opanował się, odsapnął, a rzuciwszy przez zęby: «cymbał», siadł i zaczął gładzić pulchną, błyszczącą pierścieniami ręką sinawy, gładko wygolony podbródek, przygarniając bujne faworyty na prawą i na lewą stronę. Mitygował się, ale znać było, że mu to przychodzi z trudnością. Nie lubił, aby sprawy podobne wybuchały w obec trzecich osób, rzucił mi też z fotela swego kilka szybkich, ukośnych, dosyć cierpkich spojrzeń.
Tymczasem w korytarzu rozległ się odgłos ciężkich kroków, a do kancelaryi wszedł starszy strażnik Jakób, inaczej świętym Piotrem dla kluczów, któremi zwykle brząkał, zwany, popychając przed sobą drobnego, jak kogut nastroszonego więźnia, z suchą czarniawą twarzą i zuchwałemi oczyma, po których przelatywały złote i czerwone ognie. Dość było spojrzeć na niego, aby poznać, że gorący jest jeszcze od bójki, z której go wyrwano. Pięści miał zaciśnięte, na czole żyły jak postronki, kolana pod nim drżały, nozdrzami prychał, a ostre rzadkie zęby błyskały mu z pomiędzy warg, jak u brytana.
Za Jakóbem wszedł olbrzymi chłop w siwym, więziennym, szeroko na piersiach rozerwanym kubraku, z wielkim, głęboko między ramiona wciśniętym łbem golonym. Twarz miał dużą, ospowatą, mocno obrzękłą, a cała jego wielka, ciężka, skurczona w so-