Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/342

Ta strona została uwierzytelniona.

po nocach się ciska, żeby jego choroba utłukła! Onegdaj ato świecę szewcom od łojenia porwał i jak gromnicę przy pryczy palił. Jeszcze kiedy całe «posiedzenie» het precz z dymem puści!
Zmarszczył się Wielmożny, głowę uniósł nieco i z pod brwi nasuniętych gniewnie na Zapartego spojrzał. Strażnik stał wyprostowany i również w twarz Wielmożnego patrzył. Co do starego Jakóba, ten z wielką uwagą obserwował szmat pajęczyny wiszącej nad piecem i dwa palce w tabakierce trzymał. Była to sytuacya nieocenionego komizmu pełna.
— A dziś — mówił Osmólec, obtarłszy usta wierzchem ręki — to tak jęczał bez caluśką noc, jakby jego kto rżnął! Niestrzymane rzeczy! Człowiek jak się układzie, toby i spał, bo ma ze wszystkiem czyste sumienie; a taki «duszegub» i «dysperak» to i sam nie śpi i drugiemu nie da! Ino światło zgaśnie, zara stęka, że coś przed nim stoi. A ja co temu winien, że co przed nim stoi? Ja za nim pałki nie nosił! Człowiek — chwalić Boga — swój wyrok ma, i za swój siedzi, a do inszych to mu ta nic! Żebym ja miał nad każdym zbójnikiem stękać, tobym się dawno rozpukł!
— Jezu! O Jezu! — głucho znów jęknął Onufer, ale nikt nie zważał na to.
Osmólec zaś tak rzecz swoją kończył:
— A pan strażnik kiedy taki mądry, to niech Onufra na osóbek wytraszportuje, to pod numerem nijakiej rewolucyi nie będzie! Bo tam same porządne ludzie siedzą i już! Wie pan strażnik?
Nastawił się i aż w biodrach przysiadł. Przecho-