Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/344

Ta strona została uwierzytelniona.

swego i wielmożnego opiekuna i dobrodzieja swego nie będę o ladaco turbował, hu! hu! Ja wielmożnego pana tak kocham, jak to dziecko matkę!... hu! hu! hu!.. Bo mi wielmożny pan za matkę stoi i za wszystkie majętności! Hu... Hu...
Mówił szybko, płaczliwym głosem, z podełba tylko zerkając, jak mu się ta sztuka udaje.
— Dosyć! Dosyć już! — przerwał pan Nadzorca z ojcowską surowością w głosie.
Osmólec jednak chlipać nie ustawał.
— Wielmożny pan mnie słuchać nie chce, hu... hu... hu... hu!... A jabym wielmożnemu panu nóżki umył i brud wypił, hu! hu!... Jak ja ztąd wyszedł na jesień hu! hu! hu!... tom sobie rady nie mógł dać bez wielmożnego pana! Żeby mi srebro, złoto dawali, żebym w aksamitach chodził, tobym bez wielmożnego pana żadnego wskórania nie miał!.. Hu! hu! hu! hu!... Dopiero, jakem się tu powrócił, a wielmożnego pana zobaczył, hu! hu!... to mi tak było, jakbym się na świat drugi raz narodził... hu!... hu!... hu!... A wielmożny pan za moje kochanie... hu! hu! hu!...
Aż mnie dziw brał, że pan Nadzorca tak długo Osmólcowi gadać pozwolił; ale przypomniałam sobie, że sam krasomówca, w bystrej mowie się kochał i obrotnego języka rad słuchał.
Tymczasem Osmólec plackiem na podłogę padł i bóty Wielmożnego całował, chlipiąc głośno.
— No, no! Bez tych czułości! — rzekł miększym już głosem pan Nadzorca.
— Ostatni raz ci daruję, pamiętaj! Jak tobie nie