Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/347

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dalej go! Będziesz ta jak drąg stał, kiedy nasz wielmożny ojciec i opiekun najukochańszy do ciebie gada? A padnij że do nóg pańskich! A podziękuj że wielmożnemu panu!
Ale Onufer, zamiast ku fotelowi podejść, jak stał tak na kolana u drzwi runął, a podniósłszy obie ręce trząść niemi zaczął, wołając zdławionym głosem:
— Ani drgnął! Ani zipnął, chudziaszek! Inom go raz... i ani drgnął! Ani tchu nie puścił! O Jezu! Jezu! Jezu!..
Rękami nad głową spłasnął, palce splótł i czołem o podłogę z głuchym łoskotem uderzył, a ogromny, do ryku podobny jęk, wstrząsnął żółtemi ścianami kancelaryi. Pan nadzorca cofnął się od stołu z fotelem, chociaż go prawie cała długość pokoju od Onufra dzieliła i przybladł nerwowo. Był wrażliwy i nie lubił scen, przechodzących miarę zwykłego, łagodnie roztkliwionego liryzmu.
Widząc, to Osmólec znów kilka kroków ku środkowi postąpił i pochylając się z miną zaufańca, rzekł:
— I nie bydlę to, proszę Wielmożnego? I to tak bez caluśkie noce idzie! Świętemuby cierpliwości brakło!
— Ani drgnął... Ani zipnął!.. Jak ten ptak... Jak ten ptak... głuchym, zduszonym rykiem powtarzał Onufer. — O moje dziecko, moje dziecko! O Jezu! Jezu! Jezu!
Twarz pana nadzorcy zachodziła złowrogim cieniem. Palce jego coraz szybciej po poręczy fotela