Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/348

Ta strona została uwierzytelniona.

bębniły, a brwi zbiegły mu się nad gniewnemi oczyma, groźne i drgające.
Chwilę trwało milczenie.
Zaparty, który przy runięciu Onufra na kolana wyszedł był nieco z «frontu», znów się wyprężył do niemożliwości, a stary Jakób szyję z niebieskiej obwiązującej ją chustki wysunąwszy, głowę ku Wielmożnemu podniósł i nozdrza nastawił.
Tak zmyślny wyżeł patrzy w oczy panu, rychło powieką mrugnie, albo palcem ruszy.
— Do Ciemnej go! — zakomenderował Wielmożny.
W jednej chwili zerwał się Onufer na klęczki i ręce do Wielmożnego wyciągnął:
— Panie! — zawołał. — Panoczku! Panie miłosierdny! Rózgami siec każcie, język zakneblujcie, strawę odejmijcie, ręce i nogi zakujcie, ale do Ciemnej nie sadźcie! Nie sadźcie do Ciemnej, panie miłosierdny, bo on tam z każdego kątka na mnie patrzy... Panoczku miłosierdny, nie sadźcie!
Na szeroką, obrzękłą twarz jego wystąpił wyraz śmiertelnego strachu; zaciśnięte ręce trzeszczały w stawach i trzęsły się ku Wielmożnemu konwulsyjnym ruchem; oczy otwierały się coraz szerzej, głos chrypiał. Począł się wreszcie Onufer na kolanach ku fotelowi czołgać, powtarzając: «Panie miłosierdny! Panoczku miłosierdny!...»
Czołgał się powoli, ciężko, ciągnąc za sobą grube swoje, obwinięte szmatami nogi, jakby wielki, wielki ciężar.