Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/355

Ta strona została uwierzytelniona.

wszystko prawda. Chłop w jednej koszuli stoi i trzęsie się jak ta osika w boru. Tak Wielmożny, że to miłosierne serce ma, zaraz mi kazał świecę wziąć, zapalić i Onufrowi ją z latarką w komórce postawić. Tak się dopiero ono chłopisko układło.
Umilkł i zażył tabaki, po chwili zaś tak mówił dalej:
— Ale mu ta i tak nie plażyło. Jedzenie to i do trzeciego dnia stało, jakem nie zabrał, a prosiętom pana sekretarza nie dał. Tak chłop wychudł, że się tylko skóra popinała po kościach, a tak zczerniał, jak ta święta ziemia. Aż go też do lazaretu wzięli. Jak go też do lazaretu wzięli, tak mój Onufer do cna skapiał. Leżeć nie leżał, chorować nie chorował, tylko tak sobie co nie co do głowy dopuszczał, po całych dniach pacierz mówił, w piersi się bił, a już jak wieczór przyszedł, to ino cości po kątach upatrował i do onego chłopaka, co go to pono ubił, jakby do żyjącego gadał, i różnie go ta nazywał, że i rodzony ojciec lepiejby nie potrafił. Aż też tak jednej nocy zmarło ono chłopisko w kącie klęczący. Józef, ten czarny, z lazaretu, co go z Szymonem na tapczan z onego kąta niósł, powiadał, że taki był letki, jak ten snop omłócony... Aż im dziwno było.
Zanurzył dwa palce w tabakierkę i wziął sporą szczyptę, utrząsając z niej po trochu i w palcach ją ważąc.
A cóż Osmólec? — zapytałam jeszcze.
Stary nie odpowiedział zrazu, ale obejrzał się na