Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

proga! Wstydowi przez ten próg przejść nie dam! I marny tam nie puszczę!
Siłą pchnęłam drzwi, klucz przekręciłam w zamku, ścisnęłam go w ręku, oparłam się plecami o futrynę i stoję. A w korytarzu zbiegowisko z całej kamienicy. Krzyczą, wymyślają, pięściami we drzwi tłuką. Hałas okropny.
— Matkę zamyka! Matkę katuje! Na policyę może lecieć? Skocz ino do rządcy, że tu się biją! Albo po stróża!
A matka w stancyi — wstyd mnie i mówić o tem — wykrzykuje, lamentuje, wyrzeka...
— A czegom ja doczekała!... A dolaż moja z taką córką! A toć mi lepiej po ulicach żebrać, niż z taką córką żyć! Już tego i nie poskładam teraz...
Jak skamieniała stoję. I matki płacz, i krzyk, i te tam nikczemne hałasy za mną, tak mi się to wszystko zdaje daleko, daleko, jakby gdzieś o milę... Jakby tak wiatr gdzie huczał... Ani słów nie słyszę dobrze. Aż się matka zmęczyła i ucichła; a i ta gawiedź tam się też rozchodzić zaczęła, widząc, że tu żadnego widowiska nie będzie. Więc jak stałam, tak się opuściłam na ziemię, głowę o mur sparłam, zamknęłam oczy i tak dotrwałam do dnia. Ale kiedym się obudziła, patrzę, a ja mam chustkę matczyną zwiniętą pod głową, a po sobie matczyn tołubek. To taki mi się łez potok z oczu rzucił, taki gorący, bujny, że zdawało się, duszę tam wypłaczę. I tak mi w tych łzach to zimno w sercu stajało. Już nic nie czułam tej gorzkości, tego strasznego przeciw matce buntu, tylko ża-