Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale choć się niby składało, ciągle mnie, proszę pani, taka jakaś niespokojność brała, tak mnie coś porywało tylko, że rady sobie nie wiedziałam. Już myślę, jutro odszyję, a jak się obrachuję, pieniądze dostanę, to choć ze dwa dni zupełnie z matką w domu posiedzę, będę jej usługiwała, kupię jej co lepszego, żeby ją tak przygarnąć znów, tak przyswoić do siebie, żeby ją uradować trochę...
A nic nie widziałam, proszę pani, że nademną ta ciemna gwiazda wschodzi... Idę ja nazajutrz do szycia, młodsza mi otwiera — a nie lubiłam tej dziewczyny, bo tylko oczyma wierciła po człowieku, jakby go na wylot obejrzeć chciała, nietylko już z wierzchu — tak otwiera mi i odrazu, jak ten wiatrak trzepie:
— Pani pojechała do siostry na tydzień, niema w domu nikogo.
I nie czekając, czy co powiem, czy nie, trzasnęła drzwiami i poszła. Tak mnie to proszę pani, ogłuszyło, żem nie mogła na razie nic pomiarkować... Tylko we mnie zakipiało na to zuchwalstwo sługi, proszę pani, co do porządnej osoby tak mówi, jak do równej sobie. Ale jakem w ulicę zeszła, to nie mogłam wytrzymać, wróciłam i dzwonię.
Wylatuje ta sama młodsza, otwiera.
— A czegóż jeszcze?
Takem podniosła głowę i mówię powoli, słowo po słowie, z góry:
— Powiedz pani, jak powróci, niech mnie listo-