Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

wnie zawiadomi, kiedy będzie w domu. Adres mojej matki: Wielmożna Pani z Derewiczów Brońska, emerytka.
Dziewczyna otworzyła gębę i stoi, odwróciłam się i zeszłam powoli po schodach. Nawet nie wiem, zkąd mi się o tej emerytce wzięło! Tak, jakby mi co szepnęło, tak mnie już Bóg natchnął.
Dopiero to na ulicy uderzyło we mnie, że pieniędzy niema i roboty też nie! Na dobrą sprawę, trzeba mi było zaraz po znajomych paniach iść, tu owdzie się przepytać, niby tak przy okazyi tylko, możeby się robota jaka trafiła. Ale tak mi było słabo jakoś na sercu, tak nie miałam ochoty między ludzi iść, taka byłam czegoś zmęczona, od wczoraj jeszcze, i dawniej, że same nogi mnie do domu, proszę pani, niosły. Choć tam iść, przez tę bramę, przez te schody, też męka była! Jak się tylko pokazałam po tamtej awanturze w bramie, zaraz stróżka, baby z konewkami, z koszykami, z miotłami przystają, zaraz za mną patrzą, szepcą, głowami kiwają, a ja tu, proszę pani, jak przez rózgi idę... Tylko głowy podniosę, zęby ścisnę, oczy zmrużę i idę. Tobym, proszę pani, chciała muchą przelecieć, żeby mnie te kumoszki, te baby nie widziały. To się tam prawie ta ziemia podemną paliła...
Tak wchodzę do stancyi, a matka coś chowa za siebie. Ale widzę, że szyła, bo okulary na oczach ma i naparstek na palcu. No, nic. Zdziwiła się, że wracam, więc żeby jej nie martwić, nic już o tym całym tygodniu nie mówię, tylko o dwu dniach, że pa-