Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.

ni naczelnikowa na dwa dni wyjechała do siostry. Przez dwa dni, myślę, o robotę się przecież wystaram! Zafrasowało to matkę, ale nie tak bardzo; ze wszystkiem zdawała się inszemi myślami zajęta. Nawet mi się nie spytałała jak co z rachunkiem, z zapłatą, tylko spojrzała na mnie tak jakoś niepewnie, i mówi:
— Ty nie wyjdziesz dziś, córko?
— Nie, mamo! — mówię. — Razem tu sobie gospodarować dziś będziemy! Obiad zgotuję, czepeczek mamie ładnie wypiorę, wyprasuję, świeżutko ugarniruję, główkę mamie wyczeszę — a bardzo ładne włosy miała, proszę pani! — warkoczyki, mówię, posplatam... Jak do dziecka, tak to wszystko mówię! Ale matka niebardzo słucha, głową trzęsie:
— E... nie! Ja myślałam, że kiedy masz czas, to możebyś gdzie do znajomych...
— Ale, mamo! — mówię. — Do jakich znajomych? Czy ja tu znajomości jakie mam?
A matka:
— A widzisz, córko! a widzisz! To też to bieda, że ty z ludźmi nie umiesz żyć, że znajomości z sąsiadami nie chcesz mieć! Wczoraj były chrzciny u sklepikarki... Jaki taki z kamienicy poszedł, była gęsina, było piwo, był placek, pojedli i jeszcze do domu wzięli, a my co?
Urwała. Ja też już nie mówiłam, żeby jej nie drażnić, bo tak chciałam się, proszę pani, przez ten dzień tą matką nacieszyć, tak się z nią nagadać, tak jej duszę całą otworzyć... Przecieżby widziała, że ja