Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

To jak byłam w domu. Ale jak mnie nie było, to tam się różnie musiało dziać...
Wracam nieraz znienacka, to matka biegnie z korytarza, to z dołu, to z góry. Ciągle jakieś interesy, szepty po kątach, że już i siły nie miałam przeciw tej wodzie... I żeby to woda! To bagno było, bagno, proszę pani, co mnie ogarniało, otaczało, topiło...
A takie złe czasy przyszły, że nic zarobić nie mogłam. Pani naczelnikowa już trzeci tydzień u chorej siostry na wsi bawiła — panie się porozjeżdżały — nic. Za żakietem poszła na fanty lepsza suknia moja, za suknią okrycie, coraz ciężej było, coraz szczuplej...
Nie chodziło mi o siebie, Bóg widzi, ale mi chodziło o matkę...
Żebyż jej choć to nasze ubogie gospodarstwo było miłe, żebyż się czem zabawiła w tej stancyi, zajęła! Nic. Założy ręce, siędzie, westchnie sobie, aż i pomizerniała z tej jakieś tęskności, czy z czego...
Więc kiedy raz tak siedzi, siadłam i ja przy niej na ziemi, oparłam głowę na jej kolanach i mówię:
— Ciężko, mamo!
A matka:
— Ciężko, córko! Tobie ze mną ciężko, a mnie z tobą!
I cicho. A taka duszność w powietrzu była, takie zmroki szły, taki smutek, jakby i tym ścianom było ciężko.
Mijają tak chwile, pacierz przeminął, może, a matka: