Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co też to najlepszego tatuś zrobili, że tak z dobrawoli wzięli i pomarli!... Była im to bieda, albo co? Nie mieli to konia, woza, chałupy? Nie robili to na swojem?... Tera krowa na ocieleniu, tera kopczyk kartofli, tera taki łepski wieprzak, tera czapka, tera kożuch nowy... Tera kłoda kapusty, tera żyta więcej niż na sześć posadów do młócki będzie, tera koszul cości aże cztery, tera buty, tera grunt... Gospodarstwo je, przyodziewek je, wszystko... Jużci i prawda, że się to tak samo nie obstoi! Żeby je choroba, te kumy z ich doradami!! Jużci nie co, tylko matkę zbuntują...
Spuścił głowę i pałającemi oczyma wodził po świeżych śladach powożonego przez Chrząsta wozu.
Wysoko nad nim przelatywała wrona, kracząc przykro. Chłopak wstrząsnął się nagle.
— Bić się nie dam! żeby tam nie wiedzieć jak, nie dam! Pójdź ino sam który, spróbuj!
Wydobył z rękawa pięść drobną, siną i pogroził nią niewidzialnemu przeciwnikowi w mgle gęstej, grubej. Posępny ogień objął twarz jego śniadą, chuderlawą, dziecięcą jeszcze, nadając jej wyraz stanowczości i oporu.
Wysada topolowa urywała się tutaj, i nagle ogarnęła Stacha szeroka pustka i szeroka cisza, w której nie było ani łopotu i wrzasku wron, ani borykania się gałęzi z harcującą po polach wichurą, w której on sam i myśli jego przepadać się zdawały. Teraz już nie odróżniał nic, ani przed sobą, ani za sobą; teraz się otworzyło przed nim jakby wielkie, mgłą nabrane morze.