Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

oblewające jego twarz chłopięcą dziwnym wyrazem statku i powagi.
A że już był wsi blisko, ręce w kieszenie sukmanki zasadził, grzbiet sprostował, głowę podniósł i szerokim krokiem, nie patrząc po stronach, środkiem drogi ku chałupie dążył.
Wracając z pogrzebu, matka usłyszała skrzypienie łady w szopie. Zajrzała przez uchylone wrota i plasnęła w ręce.
W sieczkarni stał w katance tylko i bez czapki Stacho, a zaniósłszy się obu ramionami do wysoko umieszczonej korby, kręcił nią nierównym, raz silnym, raz słabym ruchem, wspinając się, gdy korba w górę szła, zawisając na niej całym ciężarem drobnego ciała, gdy szła ku dołowi. U wylotu leżała spora kupa niezbyt równo narzniętej sieczki; chłopakowi pot kipiał z czoła.
— Stasiek! — krzyknęła wdowa, załamując ręce. — A cóż ty, sieroto, najlepszego robisz?..
Chłopak drgnął, bo wejścia matki nie słyszał, ale tem pilniej korbę obracać zaczął.
— A nie widzicie to — przemówił przerywanym ze zmęczenia głosem, — co sieczkę rznę?
— A i na cóż się ty, sieroto, takiej roboty chwytasz?
Stacho znów kilka mozolnych obrotów zrobiwszy. rzekł:
— A czy nie wiecie to, że sieczki dla krowy, jako i dla konia, trza...