Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ino kto? — nalegał urlopnik, któremu widać nieobojętnem to było, od kogo wdowa usługi przyjmuje.
— Ja sam!.. — bąknął chłopak.
Twarz Chrząsta rozjaśniła się szerokim śmiechem.
— Toś ty mocny! — rzekł drwiąco.
Stacho nic nie odpowiedział.
— Na dziś z jutrem! — dorzucił szyderczo kaleka.
— Jak Bóg da! — odparł Stach posępnie.
Sztykut postał, głową pokiwał i poszedł.
Chłopak rzucił się do bocznej ściany i twarz w szparę między deski wtulił. Nogi dygotały pod nim jak w febrze.
— Nie będziesz tu panował, ty łomago, nie! — szeptał dysząc głośno, i gorejącemi oczyma za nim wodził, póki kulas za Bugajową chałupę nie skręcił.
Nazajutrz, ledwie wdowa zaświeciła kaganek i na komin nałożyła drewek, zerwał się Stacho z ławy, na której pod ojcowskim kożuchem legał i w wielkim pośpiechem odziewać się zaczął. Owijał nogi słomą, bucięta naciągał, a precz oczy pięściami tarł, bo mu się jeszcze srodze spać chciało. Zazwyczaj do śniadania dopiero budziła go matka, a i to jeszcze ściągać go było trzeba. Obróciła się tedy ku niemu z dziwem:
— A tyże co się zrywasz, Stasiek?
— Ano... — zaciął chłopak i urwał.
Nie rozmyślił sobie jeszcze, co robić trzeba, ale czuł, że w nowem jego położeniu do dnia na nogach musi być, jako i tatuś bywał.