Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ano — powtórzył i zapatrzył się w matkę, — drzew urąbać, bydło poić...
Wdowie natychmiast na płacz się zebrało.
— Oj sierota ja, sierota! Oj dola, dola! Marnować się tera oto takiemu dzieciakowi! Nie dospać... do dnia harować... na takie zimnisko z chałupy bieżeć... I co to tam za rąbanie będzie? Co za pojenie! Na nic siekierzysko na sękach poszczerbi... Wiaderko utopi... O Jezu! Jezu!...
Wzdychając, ocierając oczy, schyliła się i dmuchała w komin.
Chłopak nic nie odpowiedział. Zimno ograżało go srodze, bo w starej chałupie Szafarzowej o kęs, że nie jak w polu, wiało; sen go też morzył okrutnie, i ręce w ramionach — po onem machaniu przy sieczce, — miał jak gdyby ze stawów wybite. Strzymał jednak, sukmankę rzemieniem podpasał, po siekierę za belkę sięgnął, wiaderko z kąta wziął, i szczękając zębami, wyszedł.
Nad chatą, wśród nagich, zwikłanych gałęzi starej polnej gruszy, świeciły blade gwiazdy. Świerszcz nocny odzywał się w strzesze, z obórki dolatywało leniwe i twarde żucie bydła. Świat stał jeszcze przed wielką przedporanną ciszą, i pod szarym rozbrzaskiem zimowego świtu.
W szarości tej zaskrzypiał w chwilę później mozolnie ciągniony żuraw, zapluskała wylewana w koryto woda, drzwi obórki uderzyły o uszak raz i drugi, aż wreszcie dał się słyszeć głuchy stuk siekiery, któ-