Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

rego nierówny rytm zdradzał, że ostrze częściej omyka się z drewna, niżeli w nie trafia.
Były to zwykłe odgłosy dnia, wstającego nad chłopskiem podwórkiem; to tylko było niezwykłem, że wskroś nich, zamiast mocnego, szerokiego chodu i głośnego wykrzykiwania gospodarza czy parobka, słychać było drepczący tupot nóg drobnych i słaby, cienki głos dziecka, którego postać niknęła prawie w mętnym, zimowym brzasku.
Cały dzień ten Stacho oglądał się czegoś; co pies uchem strzygnie, co wiatr we drzwi trąci, chłopak podnosi konopiastą głowinę i słucha. Strach go zbierał przed Chrząstem. Wiedział, że się Chrząst po wsi szwęda, robotę tu, ówdzie chwyta; mógł też i do nich lada moment najrzeć, matusi się wmanić, jako wiadomo było, że chata bez rąk została. Ale zmrok przyszedł, a kulas nie pokazał się jakoś.
Chłopak to za zasadzkę wziął, i nie mogąc ścierpieć tego skrętu, jaki w sobie od samego rana czuł, wyleciał pod wieczór na wieś, żeby języka o kulasie powziąć. Tu usłyszał nowinę. Chrząst u Bugaja do młócki stanął, coś na cały tydzień. Chłopakowi tak się lekko na sercu zrobiło, że mało nie wyskoczył w górę, a kiedy przy misce do kolacyi siadł, to dwa razy łyżką żuru brał, a raz łykał, — tak mu się dobrze jadło. Syty i wesół, przewracał się razem z kotem u komina, pierwszy raz od tatusinowego pochowu śmiejąc się na całe gardło.
Jakoż nazajutrz rozeszło się z blizkiej Bugajowej stodoły tęgie bicie cepu. Cep był jeden, padał silnie,