— Chrząst-by zaś?
— A ino.
— Tęgo wali... Kajż idziesz Maryś?
— Do ciotki na odrobek. Ostajcie z Bogiem!
— Idź z Bogiem!
Postała jeszcze chwilę we drzwiach wdowa, ku Bugajowej chałupie zwrócona, poczem do izby wróciwszy, chwyciła za miotłę i z wielkiem rozmachem zamiatać się wzięła. Domiótłszy wszakże śmiecie do komina, stanęła przed nim i zadumała się, patrząc na dogasające węgle. Stasiek z głuchym niepokojem oczyma za matką wodził. Jak siadł do śniadania, tak jeszcze na ławie siedział, łamiąc i dojadając kromkę czarnego chleba. Czy w chlebie sporysz był, czy jakie złe zielsko, ale czuł chłopak, jak mu kęs każdy w gorycz się obraca.
Miarkował on teraz sobie, jako nie było się czem cieszyć wczora; miarkował, jako nic nie zyskał na tem, że Chrząst u Bugaja młóci; bezsilnym czuł się, bezobronnym, słabym... Jadł powoli, łykając jakby żółć za każdym kęsem, aż w siwych, szeroko otwartych oczach wzbierać zaczęły dwie łzy jasne, migoczące, przejrzyste. Wezbrawszy, drżały chwilę u ciemnych rzęs chłopca, aż ciężkie i słone spadły mu na chleb trzymany w ręce. Położył go wtedy na ławie Stacho, i wziąwszy widły z kąta, do obórki poszedł.
W południe wzięły rzeczy obrót gorszy jeszcze; chodzący za podymnem sołtys wstąpił i do Szafarzowej chałupy.
W chałupie nie było szeląga. Z półskrzynki do
Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.