szczone to było, jak dziadowskie bicze, i tylko patrzyło, żeby co z domu porwać, a do karczmy nieść; zaraz też sobie pomyślała, że choćby jej taki darmo służyć chciał, toby go nie wzięła. Że jednak łaska sołtysa potrzebna jej była w tej chwili, spolitykowała tedy, i nie odrzekając się niby, rzekła:
— A cóż tam parobek! O parobku przed świętym Wojciechem myśleć niema co...
— A choćby i do młocki?
— Iii... Już tam i tej młocki niewiela co będzie. Aby tyle co na podatek ode złego razu...
Wyszedł sołtys, czując, że mu bardziej nalegać nie wypada, a w chałupie zaraz rozpoczął się lament.
— A to do młocki najmuj, a to zapłatę szykuj, a to wódkę, a to podwieczorek... Żeby parobek w domu był, toby to duchem porwał i zrobił; a tera gdzie tu czego szukać!... — Jak na toż huknęły u Bugaja z nową siłą, po obiedniem posileniu, cepy. Na kobietę jakby kto żarem sypnął; zakręciła się po izbie, fartuch ze skrzynki chwyciła, i zarzuciwszy go na głowę, wyszła.
Z ciężkiem sercem patrzył za matką Stacho, a śniada twarz jego oblokła się cieniem.
Wdowa z razu ku Bugajowej stodole się puściwszy, u płotu stanęła i nasłychywała. Gdyby Chrząst wyjrzał, a podszedł, byliby się może tak albo tak zmówili, ale ze stodoły zalatał głos drugi: z Chrząstem ktoś gadał, stary Bugaj może. Postała tedy chwilę wdowa, postała, aż nie mogąc się widać rozmyślić ani w tę, ani w tę stronę, zabrała się i do kowalki poszła.
Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.