Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

wił uszu na lewo, nastawił na prawo: nic, tylko w Szafarzowej stodole ktoś młóci... I ktoby to taki? Chłopcy popojeżdżały na szarwark, sołtysiaki przed kancelaryą, na sprawie siedzą. Jesionoszczyk słomą kopczyk z kartoflami przywala... Chybaby stary Domin, abo stary Paweł...
Słuchał chwilę z szyderczym uśmiechem.
— No! To ci młocka! Z pół żyta w słomie zostanie... A niech ta! — Trzepnął cepami, aż klepisko jękło, i gwizdać sobie na ochotę zaczął.
Co mu tam! Kto młóci, niech młóci. A to i pies ogonemby mocniej bił...
Około dziesiątej wszakże wytrzymać nie mógł; zgarnąwszy tedy omłot na kupkę, świeżego pokładu nie kładł, tylko narzucił na ramiona kożuch i drugą wrótnią, chyłkiem od sadu do stodółki Szafarzowej zaszedł. W stodółce stał Stacho, w jednej koszuli i hajdawerach, potem kipiący, z narzuconemi na czoło włosami, z całej swej chłopięcej siły walił cepem w niewielki posad żyta, za każdym zamachem i spuszczeniem cepa wydając dech głośny, świszczący. Zastanowił się Chrząst, rudego wąsika przykąsił, i jak czapla na jednej nodze się wsparłszy, na chłopaka patrzył. Dziwno mu było, że się taki dzieciuch na taką robotę porwał; zmiarkował też do razu, że Stacho daleko więcej, niż należało, zużywa przy niej siły.
Sam w młócce mistrz, wiedział doskonale, że jak młot w ręku kamieniarza, tak cep w ręku młocka, własnym ciężarem opadać powinien; wiedział, że byle dzierżak dobrze nad głowę wynieść a okręcić go na-