Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

Cała kupka dzieci i wyrostków zbiegła się na to widowisko; małe stanęły u wrót poważnie, zadziwione, onieśmielone nową rolą niedawnego towarzysza zabaw; starsi rówiennicy Stacha, wpadli do stodoły, napełniając ją śmiechem i gwarem.
Za dziećmi zaczęły hałasować zimujące pod strzechą wróble; a że słońce jasno we wrota świeciło, cały ten obrazek zdawał się owiany weselem i jasną pogodą.
Za dziećmi przystawały dziewczęta i baby; dziewczęta śmiały się w kułak, baby kiwały głowami.
— Przypatrzta się moi ludzie, jaki się to pąchel do młocki dał...
— Oj, gęsi tobie pasać, gęsi, choćby z rok jeszcze, ale nie młócić...
— A i najesz ty chleba z tego żyta?...
— A to ci drąg do cepów ma, jak koza do tańcowania!
— Oprócz żartów, tęgo młóci!
— Chłopak, bój się Boga! a toć stodołę rozwalisz, jak tak będziesz machał...
— Mój Boże, na co to chudziaczkowi przyszło! Jak się to marnuje w takiej pracy...
Chłopak nie odzywał się ani tak, ani tak, tylko raz koło razu cepem walił, bo już tej robocie lepiej, rozumieć zaczynał.
Dopiero kiedy Domin stary u wrótni przystanął, tabaki zażył, i pokręciwszy głową, powiedział mu: «Szczęść Boże!» chłopaka cości tkło, cep u słupa wsparł, pot z twarzy rękawem otarł, starego pod ko-