Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/96

Ta strona została uwierzytelniona.

da z siebie kpić! Ta święta ziemia dużej pracy chce, dużego potu. Tam nie śmieszki, nie za gęsiami hukanie, nie schówki, nie dudki, nie baraszki, tam mocnej ręki potrzeba i mocnego rozumu. Sam... Hm! Łacno powiedzieć, ino że niełacno zrobić. A to się i chłop zegnie, zaś nie dopiero taki ta chruściel, jak ty. To są duże, duże rzeczy!...
Kręcił głową i tabakę brał; Stacho stał przed nim, jak na rozżarzonych węglach. Było to niejako pierwsze odwołanie się jego do opinii publicznej, pierwsza próba uznania zamysłów jego, lub potępienia ich przez gromadę.
— A no, próbuj! — rzekł wreszcie stary. — Roboty teraz jakby i nie było; na parobka czas, choćby i od Wielkiejnocy jeszcze.
Odetchnął Stacho lżej i do kolan staremu powtórnie się schylił. Było coś głęboko wzruszającego w tej pokorze chłopca, który zdawał się dziękować za to, że mu wolno ciężar nad siły dźwignąć i próbować, czy się pod nim złamie, czy nie złamie.
Musiało coś i starego tknąć w serce, bo zamiast po tabakę sięgnąć, rękoma głowę chłopca ścisnął i z cicha zaszeptał:
— Dajże ci Panie Boże, jaknajlepiej, sieroto!
Stach, jakby mu w dwoje tyle przybyło mocy, tak się do roboty po odejściu Domina porwał.
Wdowa raz po raz zaglądała ku stodółce z chałupy. Uczęstowana przez kowalkę herbatą z arakiem, późno wczoraj do domu wróciła, więc o zmawianiu kogo do młocki nie było już mowy; dziś znów