Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

zaspała jakoś, a chłopaczysko samo się z dobrawoli do takiej pracy dało. I rada była, i korciło to ją, że się tak chłopak bez opowiedzenia rządzi, jakby sam sobie gospodarzem był. Byłaby może jedynaka przepędziła ze stodoły, a i do czupryny możeby mu się zabrała, gdyby nie to, że już czwartek szedł, a w sobotę — święty Boże nie pomoże! — podatek płacić trzeba. Z całego tego frasunku dwa razy zarobiła zacierkę, a co się posięgnęła po co, to zapominała i podparłszy brodę ręką, stawała w zamysłach nawpośrodku izby. Właściwie mówiąc, nie wiedziała sama, czy brać parobka, czy nie brać; na krótkim dniu w zimie, nie wieleby się to i opłaciło, a chciwa była na grosz; ale znów ogarniał ją niepokój, jak bez chłopa radę gospodarce da?...
Chrząstaby wzięła, zawszećby się przydał, możeby tam i o zapłatę nie bardzo wołał, bo schorowane to było i w biedzie, ale cóż tam sobie takim pokraką świat wiązać ma! Przecież jeszcze nie takie jej lata, żeby się to jej sieroctwo odmienić nie miało. Wszakci całe odwieczerze kowalka jej to wczoraj w głowę kładła, że wolna do świata je, a im prędzej to wdowieństwo za płot ciśnie, tem ci lepiej będzie.
No, a jak się teraz tak chłopak znarowi, to i trudno może być...
Południe przyszło, a ona nie rozmyśliła się jeszcze ani w jednę, ani w drugą stronę. Tymczasem Stacho do izby wszedł, i szeroko sobie na ławie siadłszy, spojrzał na matkę pewnem i wesołem okiem.