okolice, w okolice »Ducha od stepu«, i że na dawne szlaki zawrócić mu trudno.
Ale nie ta była przyczyna.
Przyczyna była ta, że w samym planie i samem swojem poczęciu pieśń o rodzie Rużyńskich, fatalnie skręciwszy na tory osobistych dziejów i pamiątek, z dziedziny patetyczności bez ratunku wypadła, i raz utraciwszy właściwą sferę lotu, była jak ptak zbarczony, który już nigdy nie rozwinie skrzydeł.
W tem to leżała owa »morząca przeszkoda«, której się tak lękał poeta, iż mu przyjść może zewnątrz od ludzi i okoliczności, gdy ona tkwiła w nim samym, razem z dziełem jego poczęła się, rosła i musiała ostatecznie rozprządz je i rozbić.
Taki był los tej pieśni, którą Bohdan Zaleski zwał »pieśnią — uczynkiem« i o której mniemał, iż będzie jego wieńcem na ołtarzu ojczystej sławy[1].
Tak, jak ją znamy, jest »Złota Duma« niewykończonym i porzuconym torsem, o któ-
- ↑ Kor. do Karola Wodzińskiego.