szem, musi się w niej zagubić, zatracić, musi się obłąkać w jej dziwach.
A wtedy dopiero dostaje cudowny kwiat pieśni. Dostaje go nie z ręki człowieka, choćby też znachora, ale od wędrownego żórawia, od »latawca za morza«, za bajeczne morza czarodziejskiej fantazyi. Poczem natychmiast uczuwa moc lotu, słyszy i rozumie wszystkie głosy ziemi. Widzi wszędzie. Wielka pieśń stepu przenika mu duszę i ostrunia ją sobie na zawsze. Otrzymuje wysokie poetyckie święcenie, otrzymuje chryzmat prawdziwej poezyi: czucie całości, syntetyczne czucie przyrody. Oto jest to wierne, to bardzo realne w psychicznej prawdzie swojej odtworzenie momentu inicyacyi w tajemnice pieśni.
Wszelako sam wiek pacholęcy, równie jak instynktowność tęsknoty, nie wyrywa momentu tego czynnie z biernego stosunku poety do przyrody. Jakoż pacholę ulega prącemu je za futor niepokojowi całkiem instynktownie. Ani drogi obranej, ani wytkniętego celu nie ma przed sobą. Idzie, nie wie gdzie i nie wie po co.
»Chodzi, brodzi«, jak we śnie, za szumem
Strona:Maria Konopnicka - Szkice.djvu/26
Ta strona została skorygowana.