do Witwickiego w sprawie Towiańszczyzny — spytaj księdza«.
A jakie to znowu przedziwnie ludowe!
Niech tylko nie mniema nikt, że wszystko to szło na zimno i bez żadnej walki. Owszem, była walka. Samo już owo czekanie to na cud, to na znak, to na objawienie wewnętrzne, walką być musiało. Bo jeśli czekał, to przypuszczał, że jednak coś przyjść może. Coś, czemu nawet »spytanie księdza« zaradzić nie zdoła. A jeśli tak, to uznać trzeba, iż tam, w tej duszy jego, o której sam mówił, że ma w sobie »coś z kantyczek i coś z wiary gminu«, musiało się porządnie burzyć.
A potem, żeby przeciw tej fali Towiańszczny isć, potrzebował użyć dużego wysiłku, bo z nią — szli najmilsi. Jakoż jest »blady i drżący«, gdy na pamiętnem zebraniu Batignolskiem, wykluczającem Towiańczyków z prawa nauczania w szkole, przeciw »gromadzie« staje. Ale jednak — staje. Taką ma w sobie twardość ta przepłynna, ta bierna i echowa w stosunku do przyrody dusza, kiedy jej przyjdzie uderzyć się o świat ludzki, choćby bardzo blizki. A iż z tem drżeniem
Strona:Maria Konopnicka - Szkice.djvu/34
Ta strona została skorygowana.