Strona:Maria Konopnicka - Szkice.djvu/48

Ta strona została skorygowana.

Zaprawdę, mało która pieśń była tak pełna Boga w sobie, jako pieśń Bohdana.
A nie mówię tu o jego tak zwanych »poezyach religijnych«, lub »półreligijnych«, bo i taki już podział zrobiono[1]. Mówię tu o tym wielkim, szerokim wiewie ducha, który przewiewa wskroś pieśń Bohdanową, czy ona mówi o Bogu, czy nie mówi o Nim. Bo i wtedy, gdy o Nim nie mówi, jest jak »ptak, co leci i jak kwiat, co wieje wonią w niebo«. Owszem, wonniej wieje, chyżej leci, gdy jest modlitwą mimowolną, nieświadomą siebie. Gdy brzmi w całej swojej prześwieżej i przedźwięcznej nucie jako jeden z głosów przyrody, i w chórze z nią samą. Gdy »nie bada prawdy Bożej w sobie«, lecz kwieci się i woni, »jak lubystek i jak macierzanka«. Kiedy jest hymnem nie z zamiaru, lecz z istoty i z natury swojej. Z tego, po prostu, że gdy uderzy w skrzydła, nigdzie indziej, tylko w niebo ulatywać musi.

I wtedy jest najsilniejszą w brzmieniu swojem i locie, kiedy ją ponosi »duch-dech,

  1. St. Zdziarski: »Bohdan Zaleski«.