i półreligijnych utworach są nieliczne strofy, bardzo proste i bardzo pierwotne, w których czuć »coś z kantyczek, i coś z pieśni gminnej«.
Ten naprzykład chór w »Stella Maris« oparty na paru tylko tonach, na kilku wyrazach, z których każdy jest ślepo rzucanym w niebo, ekstatycznym krzykiem; ten chór, w którym słychać znojne zanoszenie się i ogromny wybuch chłopskich głosów, rozpierających wprost kościelne ściany; ten chór, który
o nic nie prosi i na nic się nie uskarża, a przecież bije z takim gwałtem i z takim uporem; ten chór w którego prawie że tępiej jednostajności, jest nietylko żywiołowe, instynktowne rwanie się i szamotanie dusz, na głucho w glinę zakutych, ale jakaś niesłychana, bezwiedna strzelistość; ta suplikacya bez suplikowania — jest niezawodnie bliższa owego stanu »zachwycenia«, zagubienia się w niebie, niż cały szereg i »Hymnów« i »Modlitw« Bohdana. A chociaż nie nazwana przez poetę »Wniebogłosem« jest nim z natury swojej, której istotą jest krzyk, jest wołanie, jest bicie duszy od ziemi do nieba.
Niewątpliwie też stanął poeta w owym
Strona:Maria Konopnicka - Szkice.djvu/53
Ta strona została skorygowana.