Idź na śmietnik, odpocznij wśród zgniłej kapusty,
weź w rękę ciemne jabłko, w szarobiałe pryszcze,
przypatrz się starej kości wyżartej i pustej
do której smętek usta przykłada i świszcze.
Daj się deszczom rozkwasić, rozebrać na części,
listopadową pracą, wśród spleśniałych cytryn.
Pies przyjdzie cię obwąchać, bo niemasz już pięści — —
zgniłą gazetę z ręki wiatr wyrwie ci chytry.
Twoje łóżko w lecznicy, gdzie ległeś ochoczo,
to bagno, w które wlany bezsilnie się babrzesz.
A śniło ci się pole, gdzie się rosy toczą,
jak termometr rozbity na maku i chabrze!
Małe serca wiewiórek chodzą jak zegarki,
w najbezpieczniejszem tempie słodkiego allegra.
Dlaczego serce twoje puka jak telegraf,
a życie w tobie słabym pali się ogarkiem?
Wspomnij na siłę dębu, na rycerskość ostu,
na czyste oczy sarny, na zdrową malinę — — —
A przecież świat jest w tobie! Coraminę odsuń!
Pies chrapie pod twem łóżkiem — wypluj Adalinę!
Nie wstyd ci gdy, bezsilny, przyjmujesz wizyty,
Strona:Maria Pawlikowska-Jasnorzewska - Surowy jedwab.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.
DO CHOREGO