Dziś o świcie rozległy się w parku hymny pochwalne na cześć życia. Słowik, kukułka i żaby wspólnie wysławiały doczesność. Głośno, natrętnie, z uniesieniem. Słowik opiewał miłość, tak łatwą do zdobycia i prostą, tak łaskawą dla niego, na którą wiosna nie każe mu czekać, której nie każe mu poszukiwać w zwątpieniu wiecznem. Żaby patrjotycznie sławiły bezpieczną ojczyznę jeziora. Obfitującą w żer, bogatą, o płytkich i bagnistych kresach, zapomnianą przez świat. Kukułka, która grzesząc wypełnia tylko rozkazy przyrody i radość w tem znajduje, spokojna o niekaralność swoich wrodzonych popędów, wplatała wciąż przekorne i głuche hasło w namiętny koncert. Wszystkim było dobrze. Wszyscy, w harmonji ze sobą i światem, chwalili i przechwalali istniejący porządek rzeczy.
Strona:Maria Pawlikowska-Jasnorzewska - Szkicownik poetycki.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.
58