Ta strona została uwierzytelniona.
Inżynier westchnął ciężko i z prawdziwą rezygnacją. Poczem kazał jej uważnie patrzeć: projektował wieloryba tytaniczny sprzęt wodny, budowlę żywą, jednolitą. Interesowała go myśl ogromnych płetw.
Rozpłakała się pani. Nie mogła znieść samego wyobrażenia tego obszaru ciemnego jestestwa, nieozdobionego ani nawet skrawkiem koloru; tej pustyni, melancholijnej, organicznej.
Nie pocieszyły jej fiszbiny, zapowiedziane jako ważny w przyszłości atut kobiecej urody.
Odeszła w głąb oceanu i tworzyła tam osobiście i na złość, najpowiewniejsze i najbarwniejsze z ryb „welony” każdym ruchem przeczące powadze istnienia. Żywe fatałaszki, boskie gałganki.