Strona:Maria Reutt - W cygańskim obozie.pdf/13

Ta strona została uwierzytelniona.

bitwy ani śladu. Patrzał więc w okno Jurek, słuchał i naśladując huk armat, głośno wołał:
— Bum, bum, bum!
Wyjść z mieszkania nie mógł, bo drzwi były zamknięte a klucz od nich u Maciejowej. Czasem popłakiwał, patrząc na bezwładną matkę, tulił się wtedy do niej i zmożony łzami, samotnością i głodem usypiał. Mocniej znowu zahuczały armaty, miasto całe zatrzęsło się w posadach, chłopak zerwał się z łóżka i pobiegł do okna.
W tej chwili otworzyły się szeroko drzwi i wpadła przez nie, jak olbrzymia bomba, gruba pani Maciejowa.
— Rany Boskie — zawołała, biegnąc do łóżka — paniusia to tak ciągiem leży, a tu trzeba co tchu uciekać. Wstawać, wstawać paniusiu, bo nas te djabły pruskie zakatrupią.
I targała chorą za ramię, szarpała nią, aż ta wkońcu spojrzała na nią przytomnie.
— Trzeba wstawać, paniusiu, trzeba — mówiła uradowana kobieta. — Niech się pani ździebko podniesie. Pomogę, odzieję i w drogę.
— Co wy mówicie, Maciejowo? uciekać dokąd i poco — szepnęła chora.
— W świat! gdzie oczy poniosą — odpowiedziała szybko podnosząc chorą i narzucając jej odzież. — Tu w mieście, mówią, kamień na kamieniu nie zostanie, wymordują i starych i dzieci.
— Jurek — krzyknęła chora i w jednej chwili dźwignęła się z łóżka.
Szybko ubierała ją Maciejowa, wyciągnęła z szafy trochę bielizny, ubrała Jurka, potem zabrała poduszkę i zawiniątko i zbiegła nadół. Po chwili wróciła z mężem.