Strona:Maria Reutt - W cygańskim obozie.pdf/29

Ta strona została uwierzytelniona.

Dziewczynka skwapliwie podała mu kubek. Pił i patrzał na nią z ciekawością.
— Ktoś ty? — zapytał, słabym głosem.
— Zośka — odrzekła z uśmiechem — a ty?
— Nie wiem — szepnął — zapomniałem — i w tejże chwili ogarnęła go straszna senność, głowa upadła na poduszkę — usnął.
Spał długo, a gdy się obudził, był o wiele silniejszy. Patrzał na Zośkę i uśmiechał się do niej, i ona śmiechała się do niego.
— No widzisz — mówiła stara czarownica do Azry — żyje i już za kilka dni chodzić będzie, stara Katra nie oszukała cię.
— Nie zapomnę ci tego nigdy — odrzekła młoda Cyganka — przysięgam.
Długo Jerzyk nie mógł zrozumieć, gdzie jest, kto są ci ludzie, którzy się wciąż koło niego kręcą.
Azra była dla niego dobra jak najczulsza matka, sama karmiła i sama mu posługiwała, ale chłopczyk wolał dziewczynkę w różowym kaftaniku i kraciastej spódniczce, uśmiechał się do niej i od niej najchętniej brał jedzenie i wodę.
Dotąd nikt w obozie cygańskim nie znał jego imienia. Azra zwała go synkiem, Katra bębnem, a stary Rataj, ojciec Azry, chłopcem.
Zośce to nie wystarczało.
— Jak się ty nazywasz? — zapytała, gdy na chwilę zostali sami.
Chłopak milczał, był jeszcze tak słaby, że sobie nic narazie przypomnieć nie mógł.
— Ty pewno jesteś Wojtek, albo Marcinek? — mówiła dziewczynka — prawda?
Pokręcił głową na znak, że nie.