Strona:Maria Reutt - W cygańskim obozie.pdf/48

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, teraz sama — mówił nauczyciel. I to się udało, przy końcu tylko zachwiała się i byłaby spadła, ale brodacz pochwycił ją w powietrzu.
— Brawissimo — mówił, gładząc dziewczynkę po głowie — widzę, że będzie z niej pociecha.
Tak się zaczęły lekcje Jerzyka i Zośki. Codziennie powtarzano ćwiczenia. Zośka biegała po linie, uczyła się skakać przez kółko, Jerzyk jeździł na rowerze, biegał, musiał się drapać po słupie i potem zawieszać na nim nogami, słowem kształcił się na cyrkowego klowna. Nie zachwycała go ta nauka, o jakżeby był szczęśliwy, gdyby mu pozwolono iść do szkoły, uczyć się pisać, czytać. Ale o tem mowy nawet nie było. Raz powiedział o tem Azrze.
— A tobie poco iść do szkoły — rzekła — co ci ona da? Zobaczysz kiedyś, że Azra miała słuszność i dobrą szkołę wybrała. Ucz się tylko pilnie, rób co ci Sam pokazuje, zobaczysz ile pieniędzy będziesz miał i jak będzie ci wesoło.
Zośka uczyła się chętniej. Dostała śliczną ponsową spódniczkę, niebieski gorsecik, czerwone pantofelki i śmiało wbiegała na linę, chodziła, tańczyła i wykonywała różne ruchy, których ją Sam uczył.
— No dzieci — rzekła pewnego wieczoru Azra, — dzisiaj pójdziecie do cyrku i zobaczycie śliczne przedstawienie, mam nadzieję, że potem i Jerzyk chętniej będzie się uczył.
Jakoż wieczorem ubrano ich oboje w nowe ubranie, Jerzyk dostał ładną aksamitną kurteczkę i takież spodeńki, a Zośka białą sukienkę i Azra zaprowadziła ich do loży w cyrku.