Strona:Maria Reutt - W cygańskim obozie.pdf/66

Ta strona została uwierzytelniona.

i teraz wszyscy, cała sala odczuła to, co mówił Jaromir, że chłopczyna ma duszę w swoich skrzypcach. Mówiły one, skarżyły się, i płakały aż w końcu zakończyły modlitwą. W cyrku rumuńskich cyganów, wśród obcej publiczności, pod palcami nieznanego dziecka, popłynęła pieśń wyśpiewana przez polską poetkę: Gdy się modlą polskie dzieci“.
Wrażenie było ogromne. Wywoływano Jerzyka. Wołano, by grał jeszcze i jeszcze, ale chłopczyna był zmęczony i Jaromir nie pozwolił mu wychodzić na scenę i grać po raz drugi. Sam zato, gdy wszyscy odeszli, pochwycił Jerzyka w objęcia, ściskał go i całował, szpcząc:
— Ty będziesz artystą, zobaczysz, że będziesz sławnym, ty moje dziecko najmilsze.
Na scenie tymczasem działy się rzeczy nadzwyczajne. Oto przeniesiono tu Alpy, czy może Himalaje, wysokie strome góry. Wśród niebotycznych skał wiła się wąska droga, którą szła obładowana karawana. Więc osły i muły objuczone, jeźdźcy na koniach, przewodnicy piesi, a na samym końcu z wieżą na grzbiecie suną zwolna olbrzymi słoń „Kimi“. Na wieży siedział błyskając bielą zębów i białkami oczu, umalowany na murzyna Mitro jako Schid-bej, wielki wojownik afrykański.
Wszystkie zwierzęta szły wolno i spokojnie wspinając się po skałach, doszły do szczytu jednej góry i po wąskim pomoście rzuconym nad przepaścią przeprawiły się na drugą górę, z której znowu po stromych zboczach schodziły ku dolinie. Naraz Kimi, który już doszedł do szczytu, stanął nieruchomy, Mitro zawołał, ale bezskutecznie, słoń